Sponiewierani romantycy

Idą własną drogą

Nie widzą zła

Mijają godziny oni ich nie widzą

Nie wiedzą, że w domu

Przy drzwiach ktoś dyżuruje

A może już pakuje walizki

Po drodze zawsze jest sklep nocny

Znana ławeczka w parku, pod mostem

Miejsce szczęścia i rozkoszy

Minutki bez trosk i zgryzot

Tu gwiazdy świecą jaśniej

Zawsze nie wiadomo czy to

Niedźwiedzica czy Wielki Wóz

Przy przebłysku zorzy

Wracają do domu

A tu dom jest niemy
Czasami pusty.

Wiersz gościnny – przesłał Pan J.

[Bez Ciebie wszystko łamało się w pół]

Bez Ciebie wszystko łamało się w pół.
Chyba lepiej, że nie musiałaś tego oglądać,
słuchać jak wypowiadam słowa, po których
nie mogłem wytrzymać ze sobą w pokoju
i wychodziłem w środku nocy na zewnątrz,
gdzie było niewiele lepiej.

Dobrze, że nie musiałaś siedzieć obok,
kiedy wydawało mi się lepiej, że wiem komu
mogę zaufać i, że nie ma niczego złego
w kolejnej butelce alkoholu, chociaż było
i zawsze będzie, bo nie jestem innym.

Przed dziesięcioma laty nie potrafiłbym zrozumieć,
czym możesz być dla mnie, czym stajesz się każdego
dnia, gdy bawisz się wpływami otoczenia,
gdy każdej niepotrzebnej myśli odbierasz sens istnienia,
i wyciągasz mnie na powierzchnię z siłą,
która każe mi dziękować za każdą minutę,
w której dane mi jest rozczesywać palcami Twoje włosy.

[Na post-apokaliptyczny spacer]

Na post-apokaliptyczny spacer
wybierasz się ubrana w ledwo dostrzegalny uśmiech
i przeciwdeszczową kurtkę, która ma prawo
osłonić przed burzą, ale nie może uchronić,
przed pustymi komentarzami:
w poczekalni, na korytarzu i obok parku,
gdzie spadające liście przypominają
nic niewartych ludzi.

Czasami tygodniami czekamy na promień słońca
i szczery uśmiech, ale o wszystko bywa tu
raczej trudno.
Co kilkanaście kroków odwracasz się w moją stronę,
upewniając się czy jestem,
a ja chcę powiedzieć wtedy, że jesteś najlepsza,
ale słowa znowu grzęzną w gardle.

Przyglądam się jak odwracasz głowę,
fala włosów zasłania Twoją twarz,
gdy nie widzę jej przez dłuższą chwilę
zaczynają szczypać mnie oczy.

[Nie uniosłaś ani razu głosu, a rękę w geście]

Podziwiam jak pewnym ruchem przywołujesz mnie
po chwili uderzając drobną dłonią o zniszczone deski
ławki, na której ktoś wyrył kółko i krzyżyk
wyznając przy tym nienawiść do nieznajomej,
która zniknęła najpewniej bez słowa.

Nie wiem czy wypada mi zasłaniać te uczucia,
ale nie jestem w stanie stać obok, jeśli Ty
sobie tego nie życzysz, bo kiedyś idąc przed siebie
widziałem jedynie Twój zarys, jedynie myśl,
że może jednak poczekasz chwilę na mnie,
dasz się dogonić i przytulić nawet.

Opierasz głowę na moim barku i pociągając nosem,
przypominasz, że jest tu cholernie zimno
i nawet wtedy, gdy upadałem daleko za Tobą,
nie uniosłaś ani razu głosu, a rękę w geście,
że teraz nie mogę się poddać, że muszę dalej iść.

[Gdybyś miała na imię Regina]

Gdybyś miała na imię Regina,
to bym Cię tak bardzo nie lubił już,
bo to dziwne imię i nie wiem czy mi się podoba.
Nie wiem też co powiedziałby kolega i koleżanka,
może nie chcieliby się dłużej zadawać ze mną.

Pewnie nie miałabyś tak lśniących włosów,
mając takie imię,
pewnie nie potrafiłabyś wyrażać myśli w taki sposób,
że wracają do mnie w najmniej oczekiwanych momentach,
często pomiędzy trzecią, a czwartą nad ranem.

Myślę, że nie potrafiłabyś się tak ładnie uśmiechać,
bo z takim imieniem to niemożliwe raczej,
albo nawet na pewno, bo pewnie byłabyś na ogół smutna.
I tylko ja byłbym jeszcze bardziej nieszczęśliwy.

Takie niemodne byłoby to imię, wręcz niedorzecznie.
Wtedy Twoje zainteresowanie modą byłoby sztuczne
najpewniej i kłóciło z otoczeniem jak myśli we mnie,
gdybyśmy mieli się przedstawiać w teatrze.

Nie wiem czy potrafiłbym spojrzeć wtedy na siebie,
gdybyś mi się spodobała tak bardzo jak teraz.

A może po prostu pójdziemy na spacer?

Raz wtóry zza rogu wzywa dorosłość,
każe wybierać podłogi i kolor ścian,
wrzuca do skrzynki stos listów szarych,
stara się ściągnąć beztroski czar.

A może po prostu pójdziemy na spacer?
Zamiast się martwić nieprzychylnym dniem,
smutnym uśmiechem mamy na wieczór,
taty wspomnieniem, niepewnym snem.

Nawołuje do nas odpowiedzialność,
za słowo mówione, prywatny grzech,
wytyka palcem co by się stało,
próbuje zaburzyć spokojny dech.

A może powiemy dzisiaj stanowcze nie?
Bo jeszcze przyjdzie zmartwienie jutra,
pomimo tęsknoty siedzenie do nocy,
nauka na studia, praca do późna

Nikt nie jest idealny

Miałaś problemy z przyznawaniem się,
a ja jeszcze większe ze słabością do ciebie.
Nikt nie jest idealny – powtarzaliśmy
karmiąc się wzajemnie lodami Manhattan.

Rozumieliśmy się bez słów zapominając,
że przecież i tak dzień się nie ułoży.
Równie dobrze mogliśmy mieć to gdzieś,
kilka chwil przed wybuchem radości.

W kółko gotowałaś te same potrawy,
mógłbym z tym żyć w ostateczności
w kuchni radzę sobie zwyczajnie lepiej.
Gdyby nie to, gdyby nie cała reszta.

Nie wypowiedziałaś nawet słowa

Dokoła Bydgoszcz, ale gdy zamykam oczy,
czuję się jakbyśmy byli znowu w Berlinie,
stłumione głosy mieszają się gdzieś w tle,
poza granicami wyciągniętej do przodu ręki.

Może jedziemy właśnie żółtym tramwajem
na ulicę Warszawską i myślimy o tym,
co wydarzyło się przez te kilka godzin,
niesamowitych jak parę ostatnich tygodni.

Spacer w zjednoczonym mieście,
stary Volkswagen Beetle przy poboczu
to dzisiaj jedynie przeszkoda dla deskorolki,
kolejny udany skok i kolejny,
jak uśmiech dla którego tracę głowę.

Mrużymy oczy przed słońcem,
wchodząc do sklepu słyszymy,
że jesteśmy drodzy i chyba, że państwo,
zerkamy na siebie z wymowną miną.
Żadne nie zaprzeczyło.

A pamiętasz jak i co się zmieniło,
gdy byłem z Twojej prawej strony?
Tylko to.

Nikt tak pięknie

Zraniłaś stopę kawałkiem tęczowego szkła,
idąc po mnie na przystań samotności,
nie założyłaś ulubionych butów, ani żadnych,
bo wyparowały z szafki jak rzucane obietnice.

Stojąc przede mną przestraszona i zła,
bo nie miałaś mapy, ani inhalatora
przecierałaś machinalnie nieposłuszne łzy
wierzchem zmarzniętej tęsknotą dłoni.

Pomyślałem, że zatrzymał się świat,
gdy odwróciłaś wzrok w przestrzeń,
ciszę przeszył piorun, jak mnie przestrach,
bo nie wiem co wydarzy się jutro, ani teraz.

Euforia

Jak bardzo na mnie działasz,
dużo bardziej niż mocno,
gdy przejęta mówisz, żebym stanął na chwilę
bo masz mi coś do powiedzenia.
Chcesz się podzielić ukrytą myślą,
tak ważną, tak prywatną,
że nikt inny o niej nie wie.

Zamiast mówić przestań,
przewracasz tylko oczyma,
i przytulając się sprawiasz,
że te przyziemne, nieistotne sprawy
zupełnie nie mają znaczenia.

Ponadto nie ma rzeczy niemożliwych,
skoro w końcu jesteś obok
i martwisz się o mnie tak bardzo nie na pokaz.
Twoje spojrzenie, delikatnie rozchylone usta
i pocałunek, ta siła przyciągania się
i delikatność, ta zmysłowość
i myśli coraz bardziej niegrzeczne.

I jeszcze jeden z wielu przystanków,
w których pokazujesz mi gwiazdy
na bezchmurnym nad nami niebie,
a ja w tym samym czasie myślę,
że wcale nie chcę Cię odprowadzać.