Zraniłaś stopę kawałkiem tęczowego szkła,
idąc po mnie na przystań samotności,
nie założyłaś ulubionych butów, ani żadnych,
bo wyparowały z szafki jak rzucane obietnice.
Stojąc przede mną przestraszona i zła,
bo nie miałaś mapy, ani inhalatora
przecierałaś machinalnie nieposłuszne łzy
wierzchem zmarzniętej tęsknotą dłoni.
Pomyślałem, że zatrzymał się świat,
gdy odwróciłaś wzrok w przestrzeń,
ciszę przeszył piorun, jak mnie przestrach,
bo nie wiem co wydarzy się jutro, ani teraz.