Dzień przed

Na pożegnanie składam na twych ustach swoje,
może już tego nie czujesz, przytulam mocniej,
po chwili wypuszczam szczęście, musisz odejść.

Jest ciemno, stawiam kolejny głuchy krok,
w mojej głowie smutna melodia, pozytywka,
odwracam się, przeszywam wzrokiem mrok.

Zostawiam marzenia by tam realizować inne,
będzie bardzo trudno to przecież oczywiste,
nie szukam wymówek, nikt nie jest winien.

Spływający żal, może znowu popełniłem błąd,
patrzę, przede mną droga długa i trudna,
żeby więcej nie wypuścić ciebie z rąk.

Odrobinę z dziecka

Upływający czas zamknął kolejny rozdział,
szczęśliwych i smutnych dni już nie odda.
Teraz przeszłość ustępuje miejsca przyszłości,
coraz śmielej powtarzają z ukrycia „dorośnij.”

Dzieciństwo, gdzieś w oddali za plecami,
dziś już nie przystoi bawić się zabawkami.
Trzeba zacząć traktować życie poważniej,
zadecydować, co jest tak naprawdę ważne.

Odnajduj szczęście w małym ziarnku piasku,
filiżance kawy, każdym kolejnym poranku.
Wiara w co wierzysz niech będzie wieczna.
I pamiętaj! Ocal w sobie odrobinę z dziecka.

Nie milczysz

Milczenie w twoim przypadku,
zdecydowanie nie jest złotem,
nie jest też diamentową kolią,
to wszystko można kupić.

Wśród bezcennych dźwięków,
jak pod kroplówką pacjent,
oczekuję jedynego gościa,
trochę więcej rzeczywistości.

Wierzę mocno, nie milczysz,
przenikasz mnie spojrzeniem,
siadamy na szczycie świata,
zapominam co to zwątpienie.

Dzięki tobie

Dzięki tobie,
wierzę w marzenia,
które nie kończą się,
na ich wypowiadaniu.

Są tak niepodobne,
do obietnic przedwyborczych,
naciąganych egoizmem haseł.

Zupełnie nie przypominają,
tonących w mroku bram,
powybijanych złością szyb,
zardzewiałych obojętnością krat.

Najdalej im,
do nieludzkiej agresji,
którą na co dzień spotykam,
zaginął słuch o szacunku,
dzieci wychowuje ulica.

A jednak chcę żyć
zmienić choćby,
małą tego część.
Dzięki tobie.

Poza

Nie oglądajcie się na nikogo, gońcie ideały,
bez skaz, bez głupich nazw, niepowtarzalne.
Stań w miejscu jeśli potrzeba, nie upadniesz,
wyglądasz jak z kolorowej okładki, genialnie.

Walcz do końca, żeby nie było trzeba dobijać,
przecież szkoda czasu na kopanie leżącego.
Dobrze atakować szybko i koniecznie od tyłu,
to zaskakujące jak łatwo można ominąć blok.

Spójrz, nie potrzeba nadludzkich zdolności,
wystarczy się zatrzymać, nie wymagam więcej.
Poezja zlepkiem słów, serce tylko mięśniem,
giną dobre pośród złych czyny najmniejsze.

Agresja rodzi agresję to nazbyt oczywiste,
Bardzo chcę, żeby z dobrem było tak samo,
Przepraszam, czy słyszałem słowa poparcia?
Wytężam słuch, widocznie mi się zdawało…

W dniu jak ten

Nie znam siebie wystarczająco dobrze
i słów tyle, aby wyrazić to, co czuję.
Jeżeli trzeba, stworzę zupełnie nowe,
nie mając gwarancji, że to pomoże.

Wdycham głośno mroźne powietrze,
o ścianę rozbijam szklankę z wodą,
po kilku godzinach jednak zasypiam,
nie poznaje siebie, zmysły zawodzą.

Gdy wyjrzysz przez okno, zobaczysz
moje samopoczucie w pochmurnym dniu.
Po oknie nie ściekają krople deszczu,
to moja tęsknota, zamieniona w łzy.

Co będzie jutro?

Ostatnie kilkanaście dni pachnie tobą,
zniewalający zapach, tego nie mam dosyć.
Od wtorku do czwartku odurzony mocniej,
wbijam wzrok w kruche kartki kalendarza.

Funkcjonujesz w mojej ścisłej przestrzeni,
gdzie nikt nie zrozumiał dziwnych zasad,
przyznaję, że sam często jestem zagubiony,
mimo starań bardzo często nie wychodzi.

Mnie nie wystarczyłoby odwagi zwycięskiej,
nad uprzedzeniami, brakiem wiary w siebie.
Może często trzymam w rękach niewidzialne,
przez co puszczam mimowolnie, najwyraźniej.

Wokoło dobro ze złem to brudna szarość,
podobna do koloru miejscowych kamienic.
Jesteśmy w stanie pokolorować mały dom,
potrzeba tylko tęcze w kolory zamienić.

Mury, które nie runą

Może nie rozpogodzisz pochmurnego dnia,
nie uchronisz przed zimnem, ani deszczem,
lecz choćby wiatr z najtrudniejszych wiał,
twoje istnienie daje siły znacznie więcej.

Przecież ciągle jestem na tej samej ziemi,
niemniej coś się zmieniło, nadal zmienia,
w skupieniu głęboko w siebie wpatrzeni.
zrozumieliśmy, czasem warto się otwierać.

Zbudować uczucie jak mur, który nie runie,
nikt nie podpowie w jaki sposób to zrobić,
ile trzeba czekać, za którą pociągnąć strunę,
aby móc od przeciwności losu się uwolnić.

Ulica

Nie lubię rozdawać darmowych uśmiechów,
patrzę prosto w oczy, głęboko ukrywam myśli.
Jeżeli wydaję się tobie, że mnie trochę znasz,
masz rację, tylko ci się wydaje, nic poza tym.

Nie poznasz mnie w biegu zagubionych ludzi,
oni mają wyrobione zdanie na temat wolności.
Klapki na oczach powszechne, związane ręce,
różny widzimy świat, innej szukamy miłości.

Rozpaliłbym z pieniędzy ogromne ognisko,
narażając się na powszechne niezrozumienie.
Ten sam język, a nie potrafimy się dogadać,
to proste, poza nim, wszystko inne nas dzieli.

Odległość

Nie musisz bać się słów,
wypowiadanych ustami kart,
mijającym czasem spękanych,
których usłyszeć nie możesz,
bo jak?

Nie musisz bać się uśmiechów,
wysyłanych w niezgłębioną dal,
z braku wzajemności, niczyich,
których zobaczyć nie możesz,
bo jak?

Nie musisz bać się dłoni,
wyciągniętych w słońca kwiat,
otoczonych nim, zmarzniętych,
których dotknąć nie możesz,
bo jak?

Musisz bać się strachu,
powstającego łatwo w dniach,
poddając w wątpliwość mnie,
którego pokonać nie mogę,
bo jak?