Znamy się prawie rok

Ani razu nie rozmawialiśmy w cztery oczy,
za każdym razem było ich znacznie więcej.
Zabrakło choćby kilku szeptem słów.

Może gdybym w odpowiednim momencie zamienił,
najmniej zawstydzającą myśl w słowa,
to dzisiaj mógłbym ciebie słuchać częściej.

Może gdybym wtedy podszedł, byłaś blisko,
czułem twój oddech, zdecydowanie szybszy,
to teraz mógłbym słyszeć bicie twego serca.

Może gdybyś wtedy napisała do mnie „To ja…”,
znowu zabrakłoby słów, żeby odpowiedzieć,
uratowalibyśmy iskrę przed zagaszeniem.

A gdyby to gaszenie nie było tak skuteczne,
to może rozstalibyśmy się po miesiącu.
Właśnie wtedy miałaś urodziny.

Cierpliwość

Jeszcze dzisiaj nie ma dla nas miejsca,
nic się nie stało, wystarczy poczekać.
Grzecznie zajmujemy miejsce na ławce,
Chwytasz moją zimną dłoń, delikatnie.

Nie wiem nawet jaka to pora dnia,
Chyba poranek, wyczytuję z barw,
Wspólnie czekamy na naszą kolej,
bez pustego hałasu o nic, spokojnie.

Teraz, poza nami, nie ma niczego,
słodka radość miesza się ze łzami,
pada deszcz, chcę przy tobie zostać.
Pamiętaj, nie możemy się poddać.

Czerwone światło

Jesteś w stanie podnieść rękę na nią, jak to?!
Za oknem wiatr huczy, przejeżdża samochód.
W jej oczach krystalizuje się złość i strach.
Zapada spokojnie zmrok, rozświetla się ulica.

To już nie jest podniesiony głos, a krzyk.
Ktoś wchodzi po schodach, zapala światło.
Rozkwita w niej nienawiść, bo jak inaczej?
Niedaleko przejeżdża karetka na „sygnale”.

Powoli zaczyna tracić siłę, nie wytrzymuje.
Otwierają szampana, bo nadeszli goście.
Opadła ręka, osunęła się powoli na ziemię.
Niedopałek papierosa rzucony przed siebie.

Właśnie ktoś usnął, tak mocno, na wieki.
Nowożeńcy nie będą ze sobą szczęśliwi.
Budować szczęście na tragediach innych,
Jak można? – tego nigdy nie zrozumiem.

Dzień przed

Na pożegnanie składam na twych ustach swoje,
może już tego nie czujesz, przytulam mocniej,
po chwili wypuszczam szczęście, musisz odejść.

Jest ciemno, stawiam kolejny głuchy krok,
w mojej głowie smutna melodia, pozytywka,
odwracam się, przeszywam wzrokiem mrok.

Zostawiam marzenia by tam realizować inne,
będzie bardzo trudno to przecież oczywiste,
nie szukam wymówek, nikt nie jest winien.

Spływający żal, może znowu popełniłem błąd,
patrzę, przede mną droga długa i trudna,
żeby więcej nie wypuścić ciebie z rąk.

Odrobinę z dziecka

Upływający czas zamknął kolejny rozdział,
szczęśliwych i smutnych dni już nie odda.
Teraz przeszłość ustępuje miejsca przyszłości,
coraz śmielej powtarzają z ukrycia „dorośnij.”

Dzieciństwo, gdzieś w oddali za plecami,
dziś już nie przystoi bawić się zabawkami.
Trzeba zacząć traktować życie poważniej,
zadecydować, co jest tak naprawdę ważne.

Odnajduj szczęście w małym ziarnku piasku,
filiżance kawy, każdym kolejnym poranku.
Wiara w co wierzysz niech będzie wieczna.
I pamiętaj! Ocal w sobie odrobinę z dziecka.

Nie milczysz

Milczenie w twoim przypadku,
zdecydowanie nie jest złotem,
nie jest też diamentową kolią,
to wszystko można kupić.

Wśród bezcennych dźwięków,
jak pod kroplówką pacjent,
oczekuję jedynego gościa,
trochę więcej rzeczywistości.

Wierzę mocno, nie milczysz,
przenikasz mnie spojrzeniem,
siadamy na szczycie świata,
zapominam co to zwątpienie.

Dzięki tobie

Dzięki tobie,
wierzę w marzenia,
które nie kończą się,
na ich wypowiadaniu.

Są tak niepodobne,
do obietnic przedwyborczych,
naciąganych egoizmem haseł.

Zupełnie nie przypominają,
tonących w mroku bram,
powybijanych złością szyb,
zardzewiałych obojętnością krat.

Najdalej im,
do nieludzkiej agresji,
którą na co dzień spotykam,
zaginął słuch o szacunku,
dzieci wychowuje ulica.

A jednak chcę żyć
zmienić choćby,
małą tego część.
Dzięki tobie.

Poza

Nie oglądajcie się na nikogo, gońcie ideały,
bez skaz, bez głupich nazw, niepowtarzalne.
Stań w miejscu jeśli potrzeba, nie upadniesz,
wyglądasz jak z kolorowej okładki, genialnie.

Walcz do końca, żeby nie było trzeba dobijać,
przecież szkoda czasu na kopanie leżącego.
Dobrze atakować szybko i koniecznie od tyłu,
to zaskakujące jak łatwo można ominąć blok.

Spójrz, nie potrzeba nadludzkich zdolności,
wystarczy się zatrzymać, nie wymagam więcej.
Poezja zlepkiem słów, serce tylko mięśniem,
giną dobre pośród złych czyny najmniejsze.

Agresja rodzi agresję to nazbyt oczywiste,
Bardzo chcę, żeby z dobrem było tak samo,
Przepraszam, czy słyszałem słowa poparcia?
Wytężam słuch, widocznie mi się zdawało…

W dniu jak ten

Nie znam siebie wystarczająco dobrze
i słów tyle, aby wyrazić to, co czuję.
Jeżeli trzeba, stworzę zupełnie nowe,
nie mając gwarancji, że to pomoże.

Wdycham głośno mroźne powietrze,
o ścianę rozbijam szklankę z wodą,
po kilku godzinach jednak zasypiam,
nie poznaje siebie, zmysły zawodzą.

Gdy wyjrzysz przez okno, zobaczysz
moje samopoczucie w pochmurnym dniu.
Po oknie nie ściekają krople deszczu,
to moja tęsknota, zamieniona w łzy.

Co będzie jutro?

Ostatnie kilkanaście dni pachnie tobą,
zniewalający zapach, tego nie mam dosyć.
Od wtorku do czwartku odurzony mocniej,
wbijam wzrok w kruche kartki kalendarza.

Funkcjonujesz w mojej ścisłej przestrzeni,
gdzie nikt nie zrozumiał dziwnych zasad,
przyznaję, że sam często jestem zagubiony,
mimo starań bardzo często nie wychodzi.

Mnie nie wystarczyłoby odwagi zwycięskiej,
nad uprzedzeniami, brakiem wiary w siebie.
Może często trzymam w rękach niewidzialne,
przez co puszczam mimowolnie, najwyraźniej.

Wokoło dobro ze złem to brudna szarość,
podobna do koloru miejscowych kamienic.
Jesteśmy w stanie pokolorować mały dom,
potrzeba tylko tęcze w kolory zamienić.