Kiedy mieli mnie na muszce, pomyślałem, że to jakiś żart

Na osiedle podjeżdża samochód. Stając na środku skrzyżowania wzbudza zainteresowanie przechodniów. Opieram się o murek przed domem i widzę mamę w oknie, widzę jak się przygląda. Mam wrażenie jak był w pełni kontrolował sytuację i to, co właśnie dzieje się dookoła. W tym momencie nie słychać ruchu ulicznego, tylko wymianę zdań, zamykane drzwi.

Z samochodu wysiadł pasażer i otworzył tylne drzwi auta. Pochylił się i częściowo zniknął z mojego pola widzenia. Mama spojrzała na mnie wzrokiem jakby chciała coś powiedzieć, ale się waha. Może chciała, żebym wracał już do domu. W sumie dochodzi pora lunchu, a trochę zgłodniałem.

Ponownie skierowałem swój wzrok na auto. Kierowca też wysiadł. Rozejrzał się dookoła i podszedł do współpasażera. Wygląda na to, że oboje czegoś szukają. Przesuwam się bliżej muru, a przez myśli przechodzi mi jeden z dni w szkole, kiedy opowiadaliśmy o marzeniach i tym, co dla kraju stanowi stolica.

Usłyszałem jak otwiera się bagażnik. Pasażer przeszedł do tyłu wozu i sięgnął do środka. Nie widzę stąd, co takiego trzyma w rękach. Coraz rzadziej widać ludzi, którzy chcą sprzedać coś z bagażnika. Jakiś przechodzeń zainteresował się trochę bardziej i podszedł bliżej. Zajrzał przez ramię kierowcy i chwilę później odszedł przyspieszonym krokiem. Jego siwe włosy wydawały się być srebrne, odbijały przedzierające się przez chmury promienie słońca.

Kiedy mieli mnie na muszce, pomyślałem, że to jakiś żart.
Tylko twarz mamy nie wyglądała jakby to była zabawa.
Później usłyszałem huk. Zresztą nie tylko ja.

Nie powinienem być aż tak zapatrzony w siebie.