Po kilku godzinach chodzenia paryskimi ulicami zwyczajnie
zgłodnieliśmy. Śniadanie było dawno, dawno temu i jeśli nie zjesz nie
będziesz miała siły zwiedzać dalej, a później robić zakupów. Oboje nie
chcemy, żeby coś takiego miało miejsce, a ja sam padam z głodu więc
rozglądamy się za miejscem, gdzie moglibyśmy coś pożreć.
Kluczymy bocznymi uliczkami między urokliwymi dziewiętnastowiecznymi
kamienicami. Opowiadam Ci, że kiedyś byłem w podobnym miejscu, że
przynieśli mi tak mało jedzenia, że więcej energii poświęciłem na
oczekiwanie. Mówisz, że pewnie przesadzam, że z moimi oczekiwaniami
niejedna restauracja robi mi na złość. Nie zgadzam się, ale nie
wykluczam, że masz rację. Mówię, że oddychamy innymi powietrzem i chyba
przenieśliśmy się w czasie, odpowiadasz, że być może, ale Twój głód się
nie zmienił. Na przestrzeni kilkuset metrów pojawiają się kameralne
restauracje, wybieramy tą, gdzie jest najwięcej gości.
Odsuwam Ci krzesło i sam zajmuję miejsce. Przyglądam się Tobie i
zauważam, że coś jest nie tak, że masz smutny wyraz twarzy. Pytam czy
coś się stało, a Ty odpowiadasz, że nie, a ja nie potrafię w to
uwierzyć. Powtarza się ta sytuacja, w której coś Cię trapi i nie wiem
jak do Ciebie dotrzeć. Być może Ty masz ułożony plan w jaki sposób
powinienem do Ciebie trafić, ale jak widać, pomimo starań, nie bardzo mi
wychodzi. W milczeniu wybieramy obiad, zamawiamy i każda minuta zaczyna
się wydłużać. Powietrze staje się cięższe. Przyglądasz mi się przez
sekundę i odwracasz wzrok w drugą stronę. Nie wiem jak mam to
interpretować, jak interpretować Ciebie w takich chwilach. Wyglądasz
dokładnie wtedy jak w dniu, kiedy wyszłaś kłócąc się z rodzicami, ze
sobą i ze światem, a na końcu ze mną, bo się spieprzyło wszystko i to
był dzień, w którym nie wierzyłaś w to, że marzenia się spełniają.
Staram się odzywać i mówię coś delikatnie, pytam czy to ma ze sobą coś
wspólnego. Nie odpowiadasz i wtedy nabieram pewności, że dokładnie tak.
Odlatujesz i jesteś już daleko stąd. Wkraczasz w ten stan, kiedy ja
zupełnie się nie liczę, kiedy nie potrafisz ze sobą wytrzymać i
bezpretensjonalnie ściekają Ci łzy po policzkach. Gubisz się w swoich
myślach i pragnieniach, zaczynasz udowadniać, że dajesz z siebie więcej i
po chwili znowu siedzisz cicho. Najgorsze jest to, że w tych momentach
jestem bezsilny i psuje się wszystko. Znowu coś zrobiliśmy nie tak i
znowu przypomina o sobie ostatnia poważna kłótnia. Mówiliśmy, że chcemy
iść dalej na zmianę, ale jeszcze nie wspólnie i mijamy się w
oczekiwaniach. Wtedy wychodzimy od siebie i nie słyszymy dobranoc. Niby
wiemy, że jest w porządku, że chcemy się postarać, pozbierać i iść dalej
naprzód, a jednak brzmi to mało przekonująco. Rozmazuje Ci się tusz, a
mi pęka serce. W tym momencie zupełnie nie liczy się Paryż, ani
otoczenie, ani dziewiętnasty wiek. Czuję jak daje znać o sobie moja
arytmia serca i muszę uspokoić oddech. Ponownie rzucasz mi przelotne
spojrzenie, jest w nim coś agresywnego. Przeżywam to kolejny raz i boję
się coraz mocniej, bo to chwile, w których nie znamy się zupełnie. Nie
mam pojęcia co się stało. Jedyny ruch jaki potrafię zaobserwować to
mruganie Twoich oczu i kolejna opadająca łza. W takich chwilach
przypominam sobie jak łatwo wszystko przegrać.
Kelner podaje zamówiony obiad. Siedzisz w bezruchu, nie bierzesz
nawet kęsa, wstajesz i odchodzisz bez słowa, bez uśmiechu, bez
spojrzenia. Zamurowany rzucam banknot na stół i ruszam za Tobą. Nie wiem
jak to się skończy.