Strach nie potrafi grać w karty

Rozsznurowane niebieskie tenisówki, kiedy jesteśmy gdzieś na brzegiem Brdy i nic nie znaczy jutro, ani poranne siedzenie w skupieniu nad rozłożonymi kartkami, gdzie dowodem osobistym jak nożem ludzie dookoła rozcinali ścięgna w podekscytowaniu.

Niebo nad nami pyta na jaką pogodę mamy ochotę i Ty zamawiasz słońce, żebyś mogła założyć swoje okulary przeciwsłoneczne w grochy. Rozmawiamy jeszcze przez moment z błękitem, który po chwili zadowolony wraca z powrotem do siebie wyżej trochę ponad to miasto wokół nas. W tych zamówionych promieniach słonecznych, w tym majowym popołudniu jest Ci zimno jak się okazuje i zakładasz na siebie moją czarną bluzę na zamek. Stwierdzasz, że teraz to już tylko kwestia czasu, gdyż kolor czarny nagrzewa się szybciej, że zaraz będzie cieplej. Nawet nie sprawiłaś sobie zachodu, żeby wsadzić ręce w te rękawy osamotnione i mamy dzięki temu coś na kształt kaftana bezpieczeństwa, i śmiejemy się z tego, ale tylko przez chwilę.

Zamieniamy się miejscami, ale tak, żebym nie tracił z Ciebie oczu. Trochę pokiereszowany szarą biurową codziennością potrzebuję chwili spokoju, tego nieba nad nami, szumu Brdy kilka metrów dalej… Najmocniej jednak potrzebuję Ciebie obok i skoro jesteś, oficjalnie mogę przejść do odpoczywania między cząsteczkami powietrza, a materiałem Twoich ciemnych jeansów. Kilka chwil później kładę głowę na Twoich kolanach i boję się coraz mniej, może w ogóle w tym momencie nawet i śmieję się strachowi w twarz, i mówię, że możemy pograć w karty, albo popływać łódką. Strach nie potrafi grać w karty, ani pływać, więc zmieszany dziękuje i odwracając się rzuca, że wróci kiedy indziej. Ochraniamy się wzajemnie przed tym myśleniem zgubnym, przed tymi zmartwieniami dnia powszedniego, często zupełnie niepotrzebnymi, bo to było tylko wydaje nam się. Delikatnie masujesz moją szyję dziękując za to, że jestem dość wytrwały i to dobrze wróży na przyszłe weekendy.

Zagubieni we własnej grawitacji, która działa raczej horyzontalnie, gdzieś między muzyką, zawieszonym głosem i moim spojrzeniem skierowanym w Twoją stronę, po którym lubisz mówić – „Przestań”. Tylko w jaki sposób ja mógłbym przestać, skoro jesteś jak antidotum na złe myśli i rozczarowania, samotność i smutek? Kadr odsuwa się mocno od nas i wsłuchujemy się w dźwięki otoczenia. W oddali słychać tramwaj toczący się torami, po drugiej stronie rzeki rowery, ich mechanizmy, koła. Spacerujący za nami ludzie rozmawiają to głośniej, to ciszej. Nieco bliżej szum rzeki, szelest wiatru i śpiew ptaków. Tak wyglądają te najzwyklejsze godziny przy Tobie – nieco niezwykle, nieprawdaż?