Nie liczę na miłość, na nic wyniosłego nie liczę. Nawet na związek, zobowiązania wzajemne mnie nie interesują. Chcę oglądać jak idziesz, otwierając oczy, przedzierasz się przez tłum, przez szpaler, przez tunel. Widzę twoją niepowtarzalność, niezwykłe podejście do spraw ważnych i mniej ważnych, do mnie.
Potrzebuję tego będąc jedynie
przechodniem. Nie oczekuję miłych słów, obietnic. Długich, ułożonych
rozmów, w których wypada przedstawić siebie z jak najlepszej strony.
Strony mamy różne, poznawajmy je. Na prawdziwość składa się każda z
nich, wszystko i nic. Z profilu wyglądasz jakbyś to tylko ty wiedziała,
co należy zrobić, aby uchronić ten świat przed tragedią. Co powinienem
zrobić, aby mój świat się nie zawalił?
Nie pasujesz trochę do tego
tła, do tego mało malowniczego miejsca, ziemi czarnej i zimnej, która w
czeluść pochłonęła czyjegoś brata, córkę, kogoś ważniejszego. Na tle
tych ludzi wyglądasz jakbyś przybyła spoza tej rzeczywistości, okrutnej i
bezwzględnej, porównywanej przez wielu do wojny, o której nie mają
pojęcia. Ja nie mam. Nie liczy się to otoczenie, ci ludzie, głuche
krzyki, kiedy idziesz ty. Taką chcę cię oglądać, taką widzieć, chociaż
przez chwilę. I może nie masz na twarzy wymalowanego uśmiechu, ani tego,
że jesteś śliczna, ale wszyscy o tym wiedzą, przysięgam.
Nie chcę
miłości, nie chcę frustracji, tych wszystkich problemów, które żyć nie
pozwalają tak, by jedynie cieszyć się sobą i być szczęśliwym. Nie chcę
mówić o banałach, chcę ujrzeć ciebie jak idziesz nie oglądając się na
nic, na nikogo.