Mógłbym przeprosić za moją nieobecność

Czy odnajdę się wtedy, gdy będę najbardziej potrzebny i czy aby ten czas przypadkiem nie nadszedł. Mógłbym przeprosić za moją nieobecność, kilka twoich łez, tylko przecież niczego tym nie poprawię.

Za długie czekanie zniechęca i nie widzę w tym niczego złego. Wolałbym zuchwale podejść do ciebie teraz i powiedzieć, co o tym myślę. Jeżeli nie odpowiesz, nie musisz mieć do siebie żadnych pretensji, odwrócę i się odejdę skąd przyszedłem. Kiedy ciągłe starania przynoszą odwrotne skutki to znak, że może trzeba się zatrzymać, albo darować sobie w ten właśnie wieczór. Zachowywać na później to, co dobre we mnie – tego mnie nauczyłaś. Jeżeli nie jestem w stanie ci pomóc to może spacer będzie bardziej efektywny.

Po kilkudziesięciu minutach drogi w nieznanym kierunku siadam na schodach i myślę, że tutaj nikt nie miał jeszcze okazji poznać kogoś takiego jak my. Nie przypominam nikogo innego poza sobą, jestem pewien. W oddali przejeżdżające samochody uświadamiają mi obojętność świata na mnie. Przewodnik odszedł kila lat temu, od tamtego czasu wiele spraw wygląda inaczej. Powoli robi się szaro i coraz chłodniej. Sama podkoszulka to nie był dobry pomysł. Odwracam wzrok i nie zauważam niczego szczególnego. Wstaję i ruszam w stronę przystanku tramwajowego. Po drodze mijam pary, głównie dzieciaki. Zastawiam się ile z tych połówek to substytuty prawdziwych pragnień. Ze mną można porozmawiać, ale dogadać się trudniej, bo słucham. Obserwuję przy tym jak się zachowujesz i niewiele mi umyka. Zależy mi bardzo, albo w ogóle. Inaczej nie potrafię i w zależności od dnia, uwielbiam to, albo nienawidzę.

Kilka osób na przystanku, na którym uchowało się kilka rozkładów jazdy. Ktoś się całuje, dzięki Bogu to chłopak z dziewczyną. W bramie trzech typów gestykuluje chyba na pokaz wyrażając zbyt jasno, co myślą o kimś kto właśnie przeszedł. Wracam do siebie i patrzę na rozkład. Linie 2, 3, 4, 8, wolna przestrzeń. Przeglądam przystanki krańcowe stwierdzając, że żaden nie jedzie we właściwym kierunku. To śmieszne – myślę, ale nie jest mi do śmiechu. Wkładam ręce w kieszenie i wracam z powrotem. Dochodzi dwudziesta pierwsza, miasto ogarnął mrok. W mroku kryją się najgorsze emocje i strach. Z wolna mijam kolejne budynki. Zatrzymuję się na chwilę na skrzyżowaniu, przy którym się rozstaliśmy. Nic nie jest takie samo. Zakładam słuchawki, przeklinam i odchodzę.