Jak wzgórza otaczające Los Angeles…

Jak wzgórza otaczające Los Angeles staram się objąć swoje pragnienia i cele, dobre i złe strony własnego charakteru, pragnień i przyrzeczeń złożonych w nieskończoność – niepustych. Nie ma w tym nic idealnego, gdy myślę, że sam pomysł to zbyt mało i jako hedonista znowu pragnę więcej dla samego faktu posiadania. Nie ma w tym nic idealnego, nie ma uderzeń pianisty o klawisze, które wywołują dźwięki „Noktum Es-dur op. 9 nr 2” Chopina, które tak lubię.

Uważam jednak, że pierwsze utwory tego znakomitego twórcy nie musiały być aż tak wspaniałe, a jeżeli nawet były, to moje zdecydowanie nie muszą być. Ze słów, które chcą się wyrwać ze mnie codziennie, ale tylko raz na jakiś czas potrafię nad nimi zapanować w taki sposób, że wylewają się w odpowiedniej kolejności chcę ułożyć proste przesłanie. Sam pomysł to zbyt mało, należy go zrealizować. Przynajmniej spróbować, bo przegranym będzie jedynie ten, który nie spróbował. Próbuję więc… Próbujcie i Wy.

Wyspa

Wyszedłem przed dom trzy kilometry, dziesięć minut autobusem linii 58. W środku miasta między wodą, a drzewami z płucami pełnymi świeżego powietrza wypatruję twojej obecności. Po mojej prawej szczęście i urok tych, którzy już się odnaleźli – niecierpliwych.

Chłodny wiatr przypomina mi jak to jest, gdy się nie słucha. Nie słucham więc tylko czekam dalej.

Niech zabłyśnie na nowo

Czasami dostaję numery telefonów, z których nie skorzystam. Nie wiem kim są te dziewczyny i nie chcę wiedzieć. Myślę, że twój numer telefonu zdobędę w zupełnie inny sposób i to mi wystarczy. Słowa wypowiadam i powtarzam świadomie.

Kolejny raz zastanawiam się co możesz robić, o czym mówisz, czego słuchasz właśnie. Kto cię wyprowadza z równowagi, dlaczego i czy bardziej niż inni mnie? Co sądzisz o Paryżu i dziesiątkach innych miast, o które cię zapytam? Czy byłaś szczęśliwa zanim się poznaliśmy? Pewnie tak. Nie chciałbym usłyszeć innej odpowiedzi.

Po czym mnie rozpoznasz – jak na randce, gdy nigdy nie widziało się drugiej osoby? Po błysku w moich oczach, po uśmiechu… Po potoku słów lub zwykłej ciszy. Po pustym wzroku i zamyślonym wyrazie twarzy. Po sposobie mówienia, który nie jest niezwykły. Po każdym słowie, które dla ciebie napisałem. Po kolacji, która będzie ci smakowała albo nie. Po każdej zadedykowanej piosence, obietnicy i nerwach.

Na spacerze, z którego nie będę chciał wrócić zabłyśnie dla mnie na nowo dzień. Poznam wtedy wszystko od początku i nic nie będzie już takie jak przedtem.

Mógłbym przeprosić za moją nieobecność

Czy odnajdę się wtedy, gdy będę najbardziej potrzebny i czy aby ten czas przypadkiem nie nadszedł. Mógłbym przeprosić za moją nieobecność, kilka twoich łez, tylko przecież niczego tym nie poprawię.

Za długie czekanie zniechęca i nie widzę w tym niczego złego. Wolałbym zuchwale podejść do ciebie teraz i powiedzieć, co o tym myślę. Jeżeli nie odpowiesz, nie musisz mieć do siebie żadnych pretensji, odwrócę i się odejdę skąd przyszedłem. Kiedy ciągłe starania przynoszą odwrotne skutki to znak, że może trzeba się zatrzymać, albo darować sobie w ten właśnie wieczór. Zachowywać na później to, co dobre we mnie – tego mnie nauczyłaś. Jeżeli nie jestem w stanie ci pomóc to może spacer będzie bardziej efektywny.

Po kilkudziesięciu minutach drogi w nieznanym kierunku siadam na schodach i myślę, że tutaj nikt nie miał jeszcze okazji poznać kogoś takiego jak my. Nie przypominam nikogo innego poza sobą, jestem pewien. W oddali przejeżdżające samochody uświadamiają mi obojętność świata na mnie. Przewodnik odszedł kila lat temu, od tamtego czasu wiele spraw wygląda inaczej. Powoli robi się szaro i coraz chłodniej. Sama podkoszulka to nie był dobry pomysł. Odwracam wzrok i nie zauważam niczego szczególnego. Wstaję i ruszam w stronę przystanku tramwajowego. Po drodze mijam pary, głównie dzieciaki. Zastawiam się ile z tych połówek to substytuty prawdziwych pragnień. Ze mną można porozmawiać, ale dogadać się trudniej, bo słucham. Obserwuję przy tym jak się zachowujesz i niewiele mi umyka. Zależy mi bardzo, albo w ogóle. Inaczej nie potrafię i w zależności od dnia, uwielbiam to, albo nienawidzę.

Kilka osób na przystanku, na którym uchowało się kilka rozkładów jazdy. Ktoś się całuje, dzięki Bogu to chłopak z dziewczyną. W bramie trzech typów gestykuluje chyba na pokaz wyrażając zbyt jasno, co myślą o kimś kto właśnie przeszedł. Wracam do siebie i patrzę na rozkład. Linie 2, 3, 4, 8, wolna przestrzeń. Przeglądam przystanki krańcowe stwierdzając, że żaden nie jedzie we właściwym kierunku. To śmieszne – myślę, ale nie jest mi do śmiechu. Wkładam ręce w kieszenie i wracam z powrotem. Dochodzi dwudziesta pierwsza, miasto ogarnął mrok. W mroku kryją się najgorsze emocje i strach. Z wolna mijam kolejne budynki. Zatrzymuję się na chwilę na skrzyżowaniu, przy którym się rozstaliśmy. Nic nie jest takie samo. Zakładam słuchawki, przeklinam i odchodzę.

22 listopada 2009

Siedzieć spokojnie naprzeciwko ciebie, gdy byłaś taka piękna, to dopiero było wyzwanie. Do teraz nie wiem jak sobie z tym poradziłem, a jednak. Szeptem otwierałaś części mnie, o których istnieniu nie miałem pojęcia, uśmiechem usypiałaś twarde zasady, których nikt nie mógł wcześniej złamać. ty, nie musiałaś tego robić…

W momencie, gdy pytałem czy jesteś smutna, odpowiadałaś, „nie jestem smutna, po prostu się nie uśmiecham”. Tak bardzo chciałem to zmienić, chciałem, żebyś się uśmiechała.
W twoich oczach odnalazłem część swoich marzeń, być może znalazłbym je również w setkach innych oczu, piękniejszych może, jednak nigdy nie zrobię tego ponownie po raz pierwszy. Uśmiechem podałaś mi herbatę, a ja pomyślałem, że to najwspanialsze momenty mojego życia i, że nikt się tak dla mnie nie starał, nikt się tak nie interesował, nie troszczył

Nigdy nie przypuszczałbym, że będziesz mnie szukała, choćby stukaniem delikatnym, pięknymi aksamitnymi palcami, o klawisze klawiatury zimnej. Twój czas poświęcony wtedy, był czasem poświęconym dla mnie, specjalnie, a ja być może siedziałem smutny, gdy takie rzeczy się działy, gdy takie szczęście, radość i uśmiech były kierowane w moją stronę, takie emocje. Sposób, w jaki oparłaś swoje ciało o krzesło, ażeby znaleźć kartkę, czy może długopis, to teraz nie ma znaczenia, chyba na zawsze utkwi mi w pamięci, nikt nigdy tak pięknie nie szukał kartki, być może nawet długopisu nikt tak pięknie nie szukał. Cisza to nie była cisza w rzeczy samej, bo bicie mojego serca zagłuszało ją zdecydowanie, a twój przyśpieszony oddech, był najwspanialszym dźwiękiem, jaki mogłem sobie wymarzyć. Przed tym spotkaniem nie znałem wielu uczuć, po tym spotkaniu zdałem sobie sprawę z tego, że muszę nie znać jeszcze wielu i bardzo chciałbym, żebyś mi jeszcze kiedyś pomogła.
Z każdej minuty spędzonej dwudziestego czerwca, chciałbym ułożyć osobny wiersz, bo każdy mógłby mi przypominać ciebie. Nie napisałem nigdy tylu wierszy i pewnie nigdy nie napiszę, cieszę się natomiast z faktu, że udało mi się napisać coś dla ciebie, patrzyłaś mi na ręce, byłaś natchnieniem, podobnie jak teraz. Już nie pamiętam, kiedy w taki sposób pisałem dla kogoś, być może oszukuję sam siebie i nie robiłem tego nigdy…

Myślę, że nasze spotkanie to było coś dobrego, to nagroda po dziewięciu miesiącach spoglądania i szukania wzrokiem wzajemnej obecności, oglądania się za siebie z nadzieją, że znajdziemy się w zasięgu naszych spojrzeń. Wtedy nie mogłem wiedzieć, że znajdziesz się w zasięgu mojego dotyku – na chwilkę się zapomniałem… Masz cudowną skórę i być może nigdy więcej jej nie dotknę. Gdybym potrafił, na co dzień wyciągać z tak „małych” rzeczy tyle radości, co wtedy, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Przy tobie mógłbym być nim na etat. A ty się uśmiechaj częściej, proszę i nigdy nie mów, że jestem idealny, szczególnie z użyciem słowa „prawie”.

Mieliśmy wybór i zadecydowaliśmy, decyzja okazała się spełnieniem mojego marzenia, rzadko kiedy spełnienie marzeń jest takie proste, tak szybkie, tak wspaniałe, tak trwałe, tak możliwe… A jednak, a jednak dzisiaj mogę mieć nadzieję, pisząc to wszystko, że jeszcze chociaż jeden raz się uda… Nie dzisiaj, na pewno, nie jutro… Może nawet nie za tydzień, ani miesiąc. Ważne, że w ogóle…. Dziękuję, po stokroć dziękuję.

Nie liczę na miłość

Nie liczę na miłość, na nic wyniosłego nie liczę. Nawet na związek, zobowiązania wzajemne mnie nie interesują. Chcę oglądać jak idziesz, otwierając oczy, przedzierasz się przez tłum, przez szpaler, przez tunel. Widzę twoją niepowtarzalność, niezwykłe podejście do spraw ważnych i mniej ważnych, do mnie.

Potrzebuję tego będąc jedynie przechodniem. Nie oczekuję miłych słów, obietnic. Długich, ułożonych rozmów, w których wypada przedstawić siebie z jak najlepszej strony. Strony mamy różne, poznawajmy je. Na prawdziwość składa się każda z nich, wszystko i nic. Z profilu wyglądasz jakbyś to tylko ty wiedziała, co należy zrobić, aby uchronić ten świat przed tragedią. Co powinienem zrobić, aby mój świat się nie zawalił?
Nie pasujesz trochę do tego tła, do tego mało malowniczego miejsca, ziemi czarnej i zimnej, która w czeluść pochłonęła czyjegoś brata, córkę, kogoś ważniejszego. Na tle tych ludzi wyglądasz jakbyś przybyła spoza tej rzeczywistości, okrutnej i bezwzględnej, porównywanej przez wielu do wojny, o której nie mają pojęcia. Ja nie mam. Nie liczy się to otoczenie, ci ludzie, głuche krzyki, kiedy idziesz ty. Taką chcę cię oglądać, taką widzieć, chociaż przez chwilę. I może nie masz na twarzy wymalowanego uśmiechu, ani tego, że jesteś śliczna, ale wszyscy o tym wiedzą, przysięgam.
Nie chcę miłości, nie chcę frustracji, tych wszystkich problemów, które żyć nie pozwalają tak, by jedynie cieszyć się sobą i być szczęśliwym. Nie chcę mówić o banałach, chcę ujrzeć ciebie jak idziesz nie oglądając się na nic, na nikogo.

Myślisz, że świat kończy się na tobie?

Wchodzę w rzeczywistość zamkniętą, zamkniętą na mnie najwidoczniej, bo nie rozumiem dlaczego wytyka się palcami innych, nie mając w zanadrzu niczego poza pustym, głośnym krzykiem.

Kolorowe magazyny wertowane od deski do deski, kilka krucjat informacyjnych to za mało by mieć się za kogoś lepszego. Słońce wstaje, budzą się nadzieje, bezimienna budzi się do życia, ale do jakiego? Tyle wokoło można by poprawić, tylu łez oszczędzić przepełniających kielich goryczy, który wyleje się jak wodospad na czyjąś głowę. Wtedy nie będzie przyjemnie.

W byciu złym i podłym, niech nikt mi nie pomaga, radzę sobie z tym sam, jak potrafię. To za mało może do sk**wysyństwa, które nas otacza, ale coraz bliżej.

Czasami można dostrzec cień chęci zmiany na lepsze, piękniejszego jutra, zwykłego poświęcenia. Dużo łatwiej można to zniszczyć, ściągając uśmiech z twarzy rozświetlonej. Dlaczego oceniasz wszystko i wszystkich dookoła? Naprawdę myślisz, że świat kończy się na tobie?

Hyatt, Kolonia 11.08.2011

Jeżeli kiedyś cię tutaj zabiorę i będę miał tę prośbę zamienić w stół i cztery krzesła, usiądziesz wtedy obok mnie po lewej stronie. Tutaj tyle rzeczy jest innych, nie są lepsze, nie są gorsze, są inne ot tak, po prostu. Wydawałoby się, że trochę mniej zrozumieć można, ale nie jest tak do końca, chociaż to inny język, inne słowa.

W moim kraju często nie rozumiem języka, ani pojedynczych słów ludzi mówiących do mnie, obok mnie, między sobą.

Jeżeli już dojdzie do tego, że zaczniesz mnie rozumieć, a ja idąc w ślad za tobą zrozumiem ciebie, na pewno cię tu zabiorę.

Czuję, że to wyjątkowo dobre miejsce by móc zrozumieć siebie jeszcze lepiej i nawet jeżeli się mylę, chcę usłyszeć to właśnie od ciebie tu, gdzie teraz siedzę.

Kiedy już zajmiesz miejsce obok na drewnianym krześle, a pod stopami zaszeleszczą drobne kamienie, obawiam się, że może być romantycznie.

Czas wracać.

Gdybym pragnął czegoś romantycznego…

Gdybym pragnął czegoś romantycznego pewnie nie byłaby to serwetka.
Serwetka kojarzy mi się z pomysłem.
Zastanawiam się co jest bardziej kruche, uczucia czy materiał, po którym nie spodziewasz się wiele.

Trzy godziny snu
dla kilku chwil przy tobie
cierpliwie czekam
aż się uśmiechniesz

25.11.2011 Warszawa